Poznajcie ojca współczesnego Miami. Polskie kurorty mogą się uczyć
Szukając inspiracji i przykładów tego jak mogą się rozwijać regiony nadmorskie czy kurorty w górach łatwo popaść w schematy. Gdyby zapytać jaka jest dziś hot lokalizacja nad morzem większość wskaże Dubai. Robi wrażenie. Tyle, że łatwo jest rozwinąć kurort gdy napływają do niego strumienie gotówki z całego świata, a sama miejscowość staje się oazą dla bogatych, znanych i tych którzy chcą pozostać anonimowi, polityków, biznesu, oszustów, szpiegów, turystów. To jak samonapędzający się światowy tygiel. Nie każdy kurort ma jednak takie możliwości i sławę.
Dlatego właśnie Miami z jego początkami silnego rozwoju w latach 80’ jest tym przykładem na który powinny patrzeć polskie kurorty. Rozwój naszych rodzimych miejscowości to także droga przez wiele trudnych tematów, przeszkód, brak finansów i dużo innych wyzwań.
Nicolas Griffin pisarz i dziennikarz przez siedem lat pracował nad książką „Miami 1980. Rok niebezpiecznych dni”. Fascynujące, ogromne opracowanie, kronika tego jak przez miasto przetaczały się burzliwe zmiany. Wydawca (wyd. Czarne) tak streszcza książkę: Jak to możliwe, że Miami z miasta skazanego na porażkę stało się jednym z najważniejszych punktów na mapie USA? Książka szeroko pokazuje tło społeczne, zamieszki na tle rasowym, falę imigrantów z Kuby, rekordową inflację czy przegraną w wyborach prezydenckich 1980 roku Jimmy’go Cartera. Miasto było tak targane wszelkimi problemami, że jego włodarze nie byli pewni czy w ogóle przetrwa. Nie będzie to jednak klasyczna recencja książki. Dużo bardziej intryguje postać ikonicznego burmistrza Miami i jego wpłwu na rozwój.
Maurice Ferre, burmistrz Miami stał się legendę nie bez powodu. Jego postać szeroko opisuje w swojej książce „Miami 1980. Rok niebezpiecznych dni” Nicolas Griffin pisarz i dziennikarz. Odbył kilka długi rozmów z burmistrzem na potrzeby publikacji
Gloria z traumy
Początek lat 80’ to dla kurortu lata przełomowe. Nicolas Griffin zauważa, że wówczas mało kto wyobrażał sobie przed miastem tak świetlaną przyszłość: 23 mln turystów rocznie, biznes o niespotykanej skali, ogromny port i las opalizujących wieżowców. Miasto było podzielone – na strefę nadmorską z hotelami i rozrywką, dzielnice biedniejsze jak Little Havana i część zamieszkiwana przez czarnoskórych Bahamczyków.
- Współczesne Miami narodziło się z traumy 1980 roku – pisze autor.
Gdyby szukać analogi do polskich kurortów to niejeden kurort właśnie taki jest: bogata strefa dla turystów i czasem silnie zaniedbane dzielnice mieszkańców. Dzielnice ze pamiętającą epokę PRLu zabudową hotelową czy sanatoryjną i nowoczesne błyszczące dzielnice z budynkami ze szkła i stali. Konflikt tych dwóch światów widać w każdym kurorcie. Komentarzy mieszkańców, że włodarze myślą jedynie o turystach, a nie mieszkańcach to jedna z rzeczy, którą czytam i słyszę od ponad 10 lat kiedy zaczęłam zajmować się polskimi kurortami.
Autor książki zauważa jednak, że nawet Miami Beach nie było wówczas dzielnicą tak nowoczesną jak znamy ją dziś. Było okręgiem o najstarszej średniej wielu w kraju, wynoszącej sześćdziesiąt osiem lat! – Starzejący się ludzie w starzejących się hotelach. Jaskrawo ubrana armia ze zmarszczkami na twarzy, przesuwali krzesła na tarasach, czy to szukając słońca, czy się przed nim chroniąc – opisuje Griffin.
Plaże Miami były mekką turystyczną od lat 40' XIX wieku, ale lata 70' i 80' nadal były okresem rozwoju, wzrastania nowych wież typu condominium z tysiącami apartamentów, nowych hoteli i rozwoju dzielnicy przy plaży. Architekura budynków, kiedy się spojrzy na stare zdjęcia, nie zachwyca. W krajobrazie dominowały białe, klockowate bryły.
Lata 70' i 80' to nieustanny rozwój całego miasta, jego dzielnica nadmorska już była mekką turystów
Burmistrz, król ziemi i budownictwa, uparty wizjoner
Maurice Ferre, burmistrz Miami stał się legendę nie bez powodu. Rządził miastem przez cztery kadencje (w latach 1973 – 1985). Urodził się w Portoryko. Jego rodzina od wielu lat związana była z boomem budowlanym jaki objął Florydę. W latach 60’ rodzina Ferre stała się jednymi z największych właścicieli terenów ziemskich w Miami. Kiedy Ferre był młody jego ojciec mówił o rządzących miastem włodarzach: „banda bogatych farmerów, którzy nie rozumieją, że aby mieć piękne miasto, trzeba wydawać pieniądze”. Swój pierwszy milion na działalność biznesową miał pożyczyć od Davida Rockefellera. Rodzinę nazywano Kennedymi Karaibów.
W staraniach o rozwój Miami młody polityk szedł drogą pod prąd, nie patrzył na Waszyngton, ale na południe USA w stronę Ameryko Łacińśkiej i Południowej
Pomysł na rozkwit miasta pojawił się w głowie Maurice’a Ferrego jeszcze zanim został burmistrzem. W 1963 roku został pierwszym latynowskim komisarzem w Miami. Jego dobry znajomy pracujący w amerykańskim gigancie Dow Chemical zadzwonił do niego by umówić spotkanie, które miało być przełomem w myśleniu o przyszłości Miami. Koncern chemiczny szukał przyczółka na południu USA, który miałby być bazą do rozwoju ekspansji koncernu w Ameryce Łacińskiej. Ferre zebrał zespół złożony z hiszpańskojęzycznych biznesmanów, prawników, profesorów, analityków, by pokazać ich znajomość regionu za południową granicą Stanów i przyjął delegację z Dow Chemical. Rozumiał, że Miami by rozwinąć skrzydła musi pójść w zupełnie inną stronę, niż do tej pory. Otworzyć się na południe, a nie ciągle zabiegać o względy i pieniądze na północy w Waszyngtonie czy Nowym Jorku.
Dow Chemical był pierwszy, który zobaczył ten potencjał Miami równie wyraźnie, za nim poszli inni.
W 1978 roku, 6 lat po tym jak Ferre został burmistrzem, zrobił kolejny krok. Przekonał gubernatora by zgodził się na działanie w mieście zagranicznych banków. Dwa lata później Miami było więcej takich banków niż w Nowym Jorku. Międzynarodowe transakcje bankowe były zwolnione z niektórych podatków, co zmniejszało koszty zagranicznych operacji finansowych firm, które korzystały z banków na Florydzie.
Autor książki zauważa, iż podczas gdy pod rządami Jimmiego Cartera USA zmagały się z galopującą inflacją, Miami za sprawą Ferrego dysponowało infrastrukturą umożliwiającą napływ funduszy z Wenezueli, Kolumbii, Meksyku i Argentyny. – Dzięki temu stało się jedną z nielicznych jasnych plam na ciemniejącej mapie kraju – ocenia pisarz. Absolutnie poważnie i biznesowo podchodził do rozwoju Miami. Kiedy w 1976 roku firma Ferre’ych zaczęła mieć kłopoty nie dał się namówić ojcu, by wrócił do rodzinnego biznesu.
Nadmorskie miasto było juniorem na mapie amerykańskich miast. Jego rozwój nastąpił w czasie kiedy inne duże metropolie USA były już rozwinięte i dawno miały za sobą burzliwą przeszłość. Cała Ameryka patrzyła na starania Miami, choć mu nie pomagała. Oceniano i krytykowano wysiłki i trudności Miami zupełnie bez zrozumienia, że kraj może się rozwijać w niejednolitym tempie. Czyż nie przypomina to nieco polskich obecnych realiów?
Wygra geografia
Wpływy w mieście i przełożenie na jego funkcjonowanie miał jednak nie tylko tutejszy urząd, ale i władze hrabstwa Dade. Każdy z ośrodków władzy miał jednak inną wizję. Hrabstwo skupiało się na tematach bieżących związanych z usługami publicznymi. Ferre patrzył dużo dalej, będąc przekonanym, że Miami może być hubem do tego by łączyć USA z Ameryką Łacińską. Wierzył w stworzenie w mieście podlegającej opodatkowaniu bazy biznesowej. Wyznacznikiem była dla niego geografia, to właśnie położenie miało przesądzić o przyszłości Miami. Burmistrz pragnąć uczynić miasto nieoficjalnym bankierem Ameryki Łacińskiej, a potem centrum obsługi jej handlu. Chciał by Miami stało się jak Londyn czy Frankrurt przez które płynęły pieniądze do całej Europy.
Przenosząc to na nasze polskie podwórko dokładnie widać ten mechanizm na Wybrzeżu. Nie ma i nie będzie na razie silniej i dynamiczniej rozwijających się przyczółków: Trójmiasta i Świnoujścia. Żaden inny kurort nad Bałtykiem nie ma przed sobą tak oczywistego sukcesu. Ich rozwój napędzają bowiem nie tylko funkcje turystyczne, ale też biznes, porty, aspekt międzynarodowy. Każdy z tych kurortów powoli zaczyna się borykać z problemem atrakcyjnych terenów, nie da się bowiem rozciągnąć długości plaż. Świnoujście powoli dochodzi do punktu, w którym w części uzdrowiskowej nie będzie już gdzie budować. Stąd przerzucenie rozwoju rynku nieruchomości w stronę Międzyzdrojów. Podobnie sytuacja wygląda w Gdyni czy Sopocie. Z kolei Gdańsk musi podążać z rozwojem nieruchomości w stronę wschodnią, dlatego kolejne 10-20 lat przyniesie dynamiczny rozwój gdańskich Stogów oraz Wyspy Sobieszewskiej.
Ciemna strona sukcesu
Przykład Miami z lat 70 i 80’ pokazuje jednak też ciemną stronę. Rozwój miasta i biznesów finansowany był też z narkotykowych pieniędzy płynących wraz z kokainową falą. To one zasilały branże nieruchomości, hoteli, rozrywki, prawników czy banki. Przestępczość gwałtownie rosła. A skali kokainowej przestępczości jak pisze autor książki nie rozumiała ani tutejsza policja, ani nawet FBI. Pojawiły się też problemy z korupcją praktycznie we wszystkich urzędach i policji. I uliczne zamieszki społeczne (foto poniżej) po śmierci zatrzymanego przez białych policjantów czarnoskórego Arthura McDuffiego.
Zamieszki w Miami w 1980 r. były najtrudniejszym okresem w historii miasta. Wybuchły po tym, jak składająca się wyłącznie z białych mężczyzn ława przysięgłych uniewinniła czterech funkcjonariuszy Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego hrabstwa Dade w związku ze śmiercią Arthura McDuffiego w grudniu 1979 r. Został on został w czasie zatrzymania na drodze pobity na śmierć przez czterech funkcjonariuszy policji
W 1979 roku mimo prognozowanego deficytu bank federalny dla regionu Miami zanotował nadwyżki w. Na rok kolejny przyjęto więc prognozę 7 mld dolarów nadwyżki. - Nie istniały jakiekolwiek legalne firmy, które mogłyby ot tak po prostu wygenerować tyle pieniędzy w lokalnej gospodarce. Nawet organizacje przestępcze ze Wschodniego Wybrzeża, o ustalonej pozycji, jak mafia włoska, nigdy nie działały na taką skalę. Branża, z której słynęła Floryda, czyli turystyka przynosiła 5,2 mld dolarów zysku. Jedynym wyjaśnieniem były narkotyki – pisze autor w książce.
Narkotyki stały się przyczyną kryzysu instytucji finansowych w krajach Ameryki Łacińskiej. Mieszkańcy tych krajów szukali więc bezpiecznej alternatywy i ruszyli by przerzucać swoje konta i środki pieniężne do banków w Miami. – Legalne zasoby i nielegalne narkodolary mieszały się z lokalną walutą, a potem nabierały jednakowego odcienia zieleni, przez co dobrego pieniądza nie dało się praktycznie odróżnić od złego – zauważa Nicolas Griffin.
Ironią całej tej sytuacji był fakt, że gdyby zabrakło wartej 411 mld dolarów nielegalnej gospodarki Miami, w posadach zatrząść się mogła cała stabilność gospodarcza jaka się rozwinęła wówczas w mieście i regionie.
Przytoczony w książce przykład z rynku nieruchomości pokazuje jak duża była tego skala – w rejonie Miami ok. 40% transakcji na rynku nieruchomości o wartości nie mniejszej niż 300 tys. USD każda zawierano dzięki kokainowym dolarom. Po tym jak miasto naprało nowego rozpędu a w mediach zaczęły pojawiać się optymistyczne prognozy biznesowe jeden z budynków w centrum sprzedano za 2,7 tys. dolarów za m2.
W rozmowie z autorem książki burmistrz przynawał:
Pieniądze nie wiedzą, że pochodzą z kokainy. Co jest zarazem straszne, nielegalne i zbawcze dla miasta.
I jak oceniał ich zasoby pozwoliły doprowadzić do stabilizacji w targanych kryzysami Miami na początku lat 80’.
Niemcy potwierdzają wizję burmistrza
Kryzys narkobiznesu, przestępczość, zamieszki 1980 roku jakie miały miejsce w Miami nie odstraszyły jednak inwestorów. A słowa, które padły ze strony niemieckich bankowców były przypieczętowaniem wizji burmistrza Ferrego. Prezes Dresdner Banku na jednej z uroczystych gal w Miami oświadczył wprost, że stąd chcą rozeznać się w Ameryce Południowej, a bazą do tych działań ma być Miami. – Niemców nie interesowały Jacksonville, Tampa czy Ohio. Jeden z największych banków europejskich potwierdził to, co dla burmistrza było oczywiste od lat, choć zszokowało pozostałych obecnych na przyjęciu – wyjaśnia autor książki. I dodaje, że niemieccy bankowcy kryzys jaki Miami przeżywało tego lata widzieli jako przejściowy. Stała była geografia miasta, o czym przez lata mówił Ferre.
Kontrowersyjne biznesy jak ocenia autor publikacji i kokainowa korupcja przyniosły dosyć pieniędzy, by wzmocnić miasto. Dały też ok. 25 tys. nowych, legalnych miejsc pracy w bankowości, budownictwie i usługach. Cytuje też samego Ferrego, który widział problemy i kryzys z tym związany, ale mówił: „z gospodarczego punktu widzenia, od chwili gdy pieniądz trafi do banku i zostaje zdeponowany, a potem pożyczony w postaci kredytu na budowę nowych budynków mieszkalnych – no cóż, pieniądz to pieniądz”.
Pod koniec 1980 roku w wyniku zamieszek i przestępczości spadły też gwałtownie ceny nieruchomości. Ale krótki okres dołka stał się świetną okazję do zakupów spekulacyjnych. Zakończenie długiej kadencji burmistrza Miami pokazuje jak z miasta, które utrzymywało się głównie z podatku od nieruchomości mieszkalnych (nota bene dokładnie tak samo jak polskie kurorty), zrobić miejsce które żyje w takiej samej części żyje z wpływów z biznesu. To odpowiedź też na wiele krytyki jaka płynie od lat w kierunku burmistrzów polskich miejscowości turystycznych, którym zarzuca się, że dają zbyt duże przyzwolenie na nowe inwestycje hotelowe czy apartamentowe, choć samorządowcy pokazują, że rozwój ten przekłada się też na wzrost wpływów z podatków od biznesów turystycznych. W roku 80’ wartość zmieni w Miami wzrosła trzykrotnie, a Ferre uzyskał zobowiązania inwestycyjne na 1 mld dolarów rocznie przez kolejne trzy lata.
Miasto w znacznej mierze zrobiło dokładnie to, na co liczył burmistrz: rozwnięło się, wytyczyło własną drogę, nie oglądając się na życzenia z Waszyngtonu. (…) Najpierw zyskało znaczenie międzynarodowe, a dopiero później jego pozycje uznały Stany Zjednoczone – pisze w końcowych wnioskach autor publikacji. Choć jak przyznaje sukces Miami został okupiony utratą widoków turkusowej wody i terenów zielonych, czego z czasem nawet sam Ferre żałował.
A kiedy kryzys przełożył się też na ogromny spadek turystyki, wpływy z tej części gospodarki zmalały o 23%, Ferre zaprosił do Miami na wizytę 50 dziennikarzy z całego świata. Lecz zamiast wozić ich po luksusowych restauracjach, pozwolić wylegiwać się na leżakach nad basenem czy spacerować po plażach, burmistrz podobnie jak wiele razy wcześniej poszedł pod prąd i główną atrakcją wizyty studyjnej uczynił bolączki miasta. Otwartość w rozmowach przełożyła się na to, iż większość dziennikarzy uznała, że Miami niepotrzebnie martwi się o swój wizerunek. A Ferre uzupełniał te oceny stwierdzeniem, że miasto znajduje się w ferworze stawania się ważnym punktem na mapie globalnej. I się nie mylił. Miasto znalazło swój kierunek rozwoju. Był to kierunek wybrany przez Ferre’yego, do dziś wskazujący na południe.
W 2019 roku w hołdzie burmistrzowi nie bez przyczyny nazywanemu ojcem współczesnego Miami otwarto park (foto powyżej i na końcu artykułu w galerii) położony w samym sercu kulturalnej dzielnicy Downtown, z pięknymi widokami na wodę. Jeszcze był na jego otwarciu, zmarł w tym samym roku. Przez zielony teren przebiega najdłuższa nadmorska promenada w Miami. Jego dzieło i pamięć o nim kultywuje też założona przez córkę fundacja oraz współpracujący z nią Instytutu Maurice A. Ferré ds. Przywództwa Obywatelskiego będący częścą Florida International University.
Opracowanie: tekst autorski, fot. State Archives Of Florida, wydawnictwo Czarne, Lauderdale Beach, Paul Morris, Stephen Dunn, Maurice Ferre, Jessica Gibbs
2,5 DEKADY polskich kurortów. 2000/2025
– cykl w ramach którego przez rok wspólnie z ekspertami, biznesem, artystami i władzami lokalnymi przyglądać się będziemy temu jak zmieniły się polskie miejscowości turystyczne przez 25 lat. A zmiana ta jest ogromna, na każdym polu. Pokażemy historię i trendy, które nadejdą w polskich kurortach w kolejnych dekadach.