KSIĄŻKI Z KURORTÓW / Zblazowany model, frywolne tancerki i Piłsudski – co ich łączyło?
Książka "Druskieniki. Kurort przedwojennej Polski" wydawnictwa Księży Młyn jest już w sprzedaży fot. archiwalne zdjęcia NAC
Kurorty, które przed wojną leżały na polskich terenach, a dziś należą do Litwy czy Ukrainy są trochę jak modne hasło: Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady. Zagubione gdzieś na mało znanych ziemiach, zapomniane, i odcięte od współczesnej turystyki w Polsce. I choć rośnie ich popularność jako kierunek wyjazdu Polaków, to nie mniej ciekawa niż fizyczna podróż może być wyprawa w przeszłość.
Taką kapsułą czasu, która może nas przenieść lata wstecz jest książka „Druskieniki – Kurort przedwojennej Polski”. Publikacja Domu Wydawniczego Księży Młyn jest pierwszą większą ilustrowaną pozycją poświęconą historii kurortu.
Celebryci, VIPy i miks pokoleń
Gdzie są te słynne Druskieniki? To obecna Litwa. W czasach gdy miejscowość przeżywała swój złoty okres jako kurort – i to taki z pierwszej ligi – była to granica Polski z Litwą. Sama nazwa wywodzi się litewskiego słowa „druska”, czyli sól. I właśnie z tego m.in. słynęła miejscowość. Tutejsza solanka i Jezioro Słone (Jezioro Druskonis) przyciągały tłumy turystów chętnych by podreperować zdrowie i urodę.
Podobnie jak samo położenie miejscowości nad brzegiem rzeki Niemen. Dziś słowo kurort czy uzdrowisko rzadko kojarzy nam się z miejscowością nad rzeką, ale wiele lat temu były popularne jak np. podwarszawski Otwock nad rzeką Świder czy Kazimierz Dolny nad Wisłą. Coś jak dzisiejszy Żegiestów koło Muszyny (woj. małopolskie) – też nieco zapomniany, ale położony w zakolu rzeki Poprad na granicy Polski i Słowacji.
Jeśli do tego dołożymy jeszcze piękne obiekty noclegowe, nie dziwi że Druskienniki w międzywojniu były prawdziwą mekką turystyczną.
I tu robi się ciekawie. Bo wbrew temu co powierzchownie nam się wydaje nie był to kurort dla pięknych, bogatych, znanych i starszych. Owszem najbardziej znanym VIPem, który często wypoczywał na terenie Druskiennik był marszałek Józef Piłsudski. Co samo w sobie jest dziś fenomenem. Polityk, który jest reklamą miejscowości? Dziś każdy polityk – niezależnie od opcji do jakiej przynależy – byłby raczej antyreklamą kurortu. Powodując od razu skojarzenia z konkretną opcją polityczną, część społeczeństwa by przyciągnął jako bywalec kurortu, ale przeciwników raczej odstraszałby kojarząc miejscowość jako matecznik danej opcji politycznej.
Ale kiedy wczytamy się w historię i przejrzymy zdjęcia w książce od razu rzuca się w oczy całkiem rozrywkowy klimat miejscowości, i sporo młodych bywalców.
Na kurs wakacyjny przyjeżdżały tu m.in. piękne nastoletnie uczennice Prywatnej Szkoły Gimnastyki u Tańca Artystycznego Ireny Prusickiej. Nota bene podobnie jak dziś w innym polskim kurorcie Lądku-Zdrój, gdzie od 2012 roku odbywa się niesamowicie widowiskowy Międzynarodowy Festiwal Tańca im. Olgi Sawickiej.
Kiedy spojrzymy kobiece białe sukienki ledwie zakrywające pośladki i swobodny taniec młodych uczennic na druskiennickiej plaży skojarzenie z nobliwym kurortem pełnym dam w długich sukniach, natychmiast mija.
Fotografie wybrane do książki świetnie oddają różnorodne oblicza uzdrowiska. Nawet na zabiegi balneologiczne przyjeżdżali to ludzie młodzi. Jak kilkunastoletni mężczyzna w humorze równie czarnym jak okład borowinowy na jego ciele.
To zdjęcie w ogóle jest bardzo ciekawe. Może opowiadać każdą historię. Mówi więcej niż tysiąc słów. Bo przecież gdyby mógł pobiegać po plaży z młodymi uczennicami i oddać się swobodzie tańca, jego mina byłaby zapewne zupełnie inna. A może jego skwaszona twarz to jedynie stylizacja do sesji foto w której uczestniczy? Odrywa zblazowanego modela w Inasta stylu, których tak dobrze znamy z aktualnych reklam modowych.
Te przeciwieństwa pokazują jak różnorodny był to kurort. Eleganckich dam w wyjściowych, długich sukniach też nie brakowało. Choć kiedy spojrzymy na ich zdjęcie na pomoście nad rzeką, można by rzec, że ta stylizowana sesja niczym nie odbiega od tych, które dziś ze swoich wakacji publikują w mediach społecznościowych celebryci i gwiazdki show biznesu.
Wellbeing 100 lat temu
W latach 30. XX wieku zwrócono uwagę na dobroczynny dla zdrowia i rozwoju fizycznego wpływ zajęć ruchowych – zauważa w książce autor Jan Skłodowski. Dzisiejsza moda na bieganie, siłownie, fitness i najgorętszy trend ostatnich lat – wellbeing – to więc nic nowego. Po kilkudziesięciu latach skupienia na kupowaniu i konsumpcjonizmie wracamy do czegoś co modne było już 100 lat temu, dbania o ciało i dobre samopoczucie psychiczne.
Co więc można było robić w zdrojowisku, jak pięknym zapomnianym słowem autor opisuje kurort? Iść na kąpiele kaskadowe, czyli słynne kaskadówki lub aerobik w wodzie. Czyż nie przypomina to dzisiejszych atrakcji basenowych w hotelach i sanatoriach?
Kąpiele kwasowe lub kąpiel solankowe. Te ostatnie były 1 i 2 klasy. Ciekawe co znaczy ta druga klasa? Kąpiel w wodzie po kimś? I rzecz jasna kąpiele słoneczne czy piaskowe na kultowym miejscu tzw. Wyspie Miłości. Od razu można by skojarzyć ją z telewizyjnym programem Sanatorium Miłości, choć patrząc na przekrój wiekowy turystów na plaży nad Niemnem zdecydowanie nie byli to jedynie emeryci.
Wille z efektem WOW
W książce zachwycają też zdjęcia pięknych przedwojennych willi. Ówcześnie budziły one pewnie nie mniejszy zachwyt niż dziś w turystach wzbudzają nowoczesne designerskie hotele, których w ostatnich latach powstaje wiele w polskich kurortach nad morzem czy w górach.
Archiwalne fotografie Leona Baranowskiego oddają wystrój budynków sanatoryjnych, ale zdumienie budzą puste korytarze, bez gości i personelu, a przecież nie obowiązywała wtedy jeszcze ustawa o RODO by nie móc fotografować ludzi. Ale taka czyta stylizacja wnętrz do sesji to przecież nic nowego. Dziś, oglądając zdjęcia hoteli czy sanatoriów do których planujemy podróż, też przyglądamy się zazwyczaj pustym pomieszczeniom.
Złośliwi przeglądając książkę wyłapią też na pewno, że już wówczas były Grażyny biznesu. Pensjonat Grażyna reklamował się: „Kuchnia pierwszorzędna – Ceny umiarkowane”. Prawdziwe „smaczki” rynku hotelowego sprzed lat.
Reklamy lepsze niż archiwum
Sezon wysoki w Druskienikach lata temu zaczynał się wraz z wiosną - od 1 (13 maja) i trwał do wczesnej jesieni - 10 (22) września.
Goście poszukiwali przede wszystkim miejsc noclegowych z ciepłą wodą w łazience i kanalizacją. To główny motyw, który pojawia się w archiwalnych reklamach pensjonatów i willi. Ogłoszenia są zresztą kopalnią wiedzy. Uważna ich analiza odpowiada na pytanie czego 100-200 lat temu ludzie pożądali. I choć generalną zasadą reklam od zawsze jest „podkręcanie” popytu, to ich treść daje jednak całkiem realny obraz oczekiwań współczesnych turystów.
Dostępna była też zbilansowana kuchnia – znów dzisiejsze dietetyczne menu w hotelach to nic nowego. Pensjonat Adrja zachwalał swoją „kuchnię wykwintną na maśle”. A Willa Limba zapraszała gości, by rezerwowali pobyty bezpośrednio. I choć nie było wówczas serwisów takich jak Booking, to działało wiele firm organizujących wycieczki. Właściciele miejsc noclegowych zachęcali jednak jak Limba w swojej reklamie: „Pożądanem jest zgłoszenie bez pośredników".
Zaskakują też realia długości wypoczynku. „Całodzienne utrzymanie miesięczne: jedzenie 3 razy dziennie od 37 rubli” - głosi ogłoszenie. Domniemać jedynie można, że skoro tak reklamowano turnusy, to i chętni na tak długie urlopy byli. Dziś trudno sobie wyobrazić, że kogokolwiek stać byłoby nie tylko finansowo, ale i czasowo na wynajęcie pokoju na miesiąc i oddawanie się dancingom, spacerom, zabiegom i jedzeniu. W szybkich czasach jakie mamy i wypoczynek musi być w wersji instant. Jak określa to Nicolas Mańkowski potomek właściciela innego z historycznych polskich uzdrowisk - Szczawnicy - nowoczesne uzdrowisko i hotel mogą być jak „pit stop dla ducha i ciała” (więcej o Szczawnicy i odrestaurowanym dawnym sanatorium Hutnik piszemy tutaj).
Książka to prawdziwa podróż nie tylko przez tematy zdrowia i wypoczynku, ale i realia społeczne. Jak zauważa autor życie na trasie pensjonat – łazienki zdrojowe dostarczało wiele tematów do opowieści towarzysko-obyczajowych. Relacja z książki wydanej w 1937 r., a przywołanej też w aktualnym wydawnictwie może nawet szokować. „Moralnie obowiązującym strojem, przeważnie dla pań, jest pyjama. Strój może ładny, ale… niestety, nie dla wszystkich odpowiedni. Szczupła, wysmukła postać wygląda w tym nieźle, natomiast 100-kilowy okaza – potwornie” – pisała w relacji z Druskienik Izabela Hesztel. „O, piękne i tęgie panie! Ileż przykrych widoków oszczędziłybyście ludzkości, gdybyście tu i ówdzie wszelkie terenowe wyniosłości przykryły choćby skromną płócienną sukienką” – pisała. W czasach ciałopozytywności i tolerancji jakie dziś mamy, aż trudno uwierzyć, że takie słowa niegdyś publikowano i to autorstwa kobiety.
Książka to prawdziwa podróż wizualna i intelektualna w przeszłość. Ogląda się ją i czyta wygodnie ponieważ ma duży format, i wydano ją w twardej okładce. Przytoczone przykłady to jedyne część fascynujących przystanków, jakie znaleźć można w tej podróży.
Wydawca: Dom Wydawniczy Księży Młyn, autor – Jan Skłodowski, redakcja – Emilia Baranowska, red. Prowadzący – Teresa Łozowska, projekt okładki – Ania Skurska.
opracowanie: tekst autorski Marlena Kosiura, analityk kurortów i uzdrowisk / fot. zdjęcia archiwalne Narodowe Archiwum Cyfrowe oraz Dom Wydawniczy Księży Młyn